Archiwum

Posts Tagged ‘Wojciech Urbański’

Słowa we łzach o „Marzeniu Nataszy” Wojciecha Urbańskiego

„Natasza – jesteś najbardziej zajebistą dziewczyną na ziemi, wyjdź za mnie.”

Doprawdy różne motywacje stoją za wyborem danego spektaklu, filmu czy koncertu. Niech będą opinie znajomych, recenzje dziennikarskie, agresywne kampanie outdoorowe… Ale co jeśli dany spektakl się przyśnił, gdy jej oczy, łzy przyśniły się kilka tygodni wcześniej? Niemożliwe, a jednak?!

„Marzenie Nataszy” to najnowszy spektakl Teatru Powszechnego, wystawiany w ramach projektu „Scena Debiutów”. Spektakl jest kompilacją dwóch wczesnych monodramów młodej, rosyjskiej dramatopisarki Jarosławy Pulinowicz: „Marzenie Nataszy” i „To ja wygrałam”. Czasami ten dyptyk bywa rozszerzany o historię kolejnej Nataszy, piszącej list do swojego muzycznego idola*. Sama Pulimowicz jest dziś jedną z najchętniej wystawianych dramaturgiń w Rosji, obok Czechowa, Kalady czy Gogola.

Pierwszy z monodramów przedstawia historię Natalii „Nataszy” Baniny, wychowanki domu dziecka, która po wypadnięciu z okna, które omyłkowo zostało potraktowane jako próba samobójcza, poznaje dziennikarza Aleksa, który robi o niej materiał. Nieco naiwna, pozbawiona umiejętności adaptacji w „normalnym” świecie dziewczyna zakochuje się nieszczęśliwie w dziennikarzu. W konsekwencji wzgardzona potrafi poradzić sobie tylko w sposób znany z bidula.

Drugi monodram to historia 16-letniej Nataszy Wiernikowej, utalentowanej córki-jedynaczki z inteligenckiej rodziny, której czas wolny jest idealnie podporządkowany oczekiwaniom wymagających rodziców na: pływanie, balet, zajęcia wokalne czy naukę języków obcych. Pewnego dnia, z racji odwołanych zajęć, postanawia wziąć udział w castingu do programu telewizyjnego. Wygrana w nim staje się punktem wyjścia do dramatu osobistego bohaterki, która nie potrafi poradzić sobie z rytuałem przejścia. Co ciekawe postać Nataszy Wiernikowej jest budowana w opozycji do Nataszy-sąsiadki, „panny-Nikt”, z biednej, patologizującej rodziny, która jest traktowana jako swoista „rywalka” o młodzieńcze splendory.

Wojciech Urbański w interesujący sposób połączył oba utwory w spójny „pojedynek” bohaterek, połączonych tym samym imieniem, obciążonych osobistymi dramatami, które kontrapunktowo relacjonują widowni swoją historię życia, przedzielone pleksiglasową ścianą. Pomimo pewnych fizycznych podobieństw obu aktorek ich role budowane są według innych trajektorii, z jednej strony zadziornej i agresywnej, z drugiej spokojnej, wysmakowanej, w pewnym momencie przeradzającej się w tren jaźni, uświadamiającej sobie otaczającą pustkę.

W materiałach promocyjnych szczególnie podkreśla się intrygującą kreację Joann Osydy znanej z TVNowskiego serialu „Majka”, natomiast moim zdaniem na prawdziwą gwiazdę tego spektaklu wyrosła Anna Próchniak. Studentka ostatniego roku PWSFTViT w Łodzi, dla której jest to druga „duża” rola po kreacji w „Trzech siostrach” w Teatrze Nowym w Łodzi, stworzyła niezwykle emocjonalą kreację młodej dziewczyny, której walka o swoje „ja” zarówno w wewnętrznej jak i zewnętrznej opozycji jest niezwykle dramatyczna. Kiedy w połowie spektaklu po twarzy Nataszy pociekły pierwsze łzy i które pozostały na niej do samego końca, poczułem, że przekroczyliśmy już ramy teatru i Anna Próchniak „stała się” Nataszą Wiernikową.

Patrząc w jej świdrujący wzrok, niesamowite emocje które precyzyjnie dawkowała, przy użyciu skromnych nad wyraz środków, czułem ciarki przez cały czas. Odnoszę wrażenie, że te łzy były wyjątkowe, wymknęły się poza ramy scenariuszowe, było ich zbyt wiele, może miały być później, ale dzięki nim, ta kreacja okazała się wielka, nabierając frapującego, odrobinę histerycznego, dramatyzmu. Chylę czoło przed Anną Próchniak, gdyż ma zadatki na wielką aktorkę i osobowość teatralną. Widać było, że tekst w wyraźny sposób ją ograniczał, uniemożliwiając rozwinięcie całego potencjału, drzemiącego w niej. Życzę tylko by otrzymywała role na miarę swojego talentu oraz trzymała się z dala do Pudelków i seriali TVNu:)

Podsumowując, „Marzenie Nataszy” pomimo skromnych środków wyrazu, dzięki fenomenalnej kreacji Anny Próchniak i dobrze jej sekundującej Joannie Osydzie, prawdziwie zachwyca, pomimo że młodzieńcze teksty Pulinowicz trącą naiwnością. To raptem 70 minut, które momentami wspina się na emocjonalny poziom psychodram Ingmara Bergmana.
Polecam!

Dla chętnych kolejne spektakle w Powszechnym 14-16 lutego br.

PS. Dodam jeszcze, że swoisty urok spektaklu dopełnił teledysk do piosenki Zemfiry, nakręcony z udziałem obu aktorek na ulicach Warszawy. Wciągajacy, choć mogący razić banalnością ujęć „dużego miasta w biegu”, wprost z niskobudżetowych filmów młodzieżowych:)