Archiwum

Posts Tagged ‘Oscary’

To nie jest kolejny film o wampirach … czyli o greckim nie-kryzysie w kinematografii i filmie „Kieł”

Spontaniczne wyjście do kina, na tzw. „ambitny film” w środku tygodnia, 21:00, kino „Kultura”, Warszawa i kompletny brak informacji o tym, czego się można spodziewać.

22:40, po seansie, czworo znajomych wychodzi z seansu z cisnącym się na usta „Co to w ogóle było?” Oczywiście taka była pierwsza reakcja na film Giorgiosa Lanthimosa, nominowanego do Oscara A.D. 2010, co więcej reakcja tyleż powierzchowna, co w swej powierzchowności … słuszna.

Film jest formalnie oszczędną wiwisekcją życia pięcioosobowej greckiej rodziny, mieszkającej w domu z basenem gdzieś na prowincji. Uśmiechnięte twarze domowników uwiecznione na taśmie kamery video, wspólna kolacja … istna sielanka. W pewnym momencie ojciec przywozi młodą dziewczynę, Christinę w opasce na oczach, by ta kopulowała z jego synem. Bezlitośnie surowa i odarta namiętności, do bólu odhumanizowana scena zbliżenia jest jakby ukłonem w stronę „Intymności” Patrice’a Chereau.

Podobnych scen na granicy pornografii jest w filmie kilka, pojawiają się niespodziewanie, w zasadzie nie zaburzając melancholijnej narracji, jednakże tworzą atmosferę grozy, klaustrofobicznej psychodramy, rozgrywającej się za sztucznymi uśmiechami i ustami, cedzącymi jakże niewinnie „Poliż mnie (…) Poliż moją klawiaturę” albo „Zgaś cipkę w pokoju”. Ta swoista semantyczna gra, perwersyjna zmiana znaczeń słów i rzeczy to element gry, którą prowadzi matka ze swoimi dziećmi. Ta z pozoru niewinna gra zmyłek, zmienionych znaczeń to element wyrachowanej indoktrynacji, której poddają swoje pociechy rodzice.

Innym elementem potęgowania władzy rodziców jest postać tajemniczego brata, który rzekomo za swoje grzechy i nieposłuszeństwo został wysłany za wysoki płot. Starsza z sióstr „dokarmia” go kradzionym ciastem, a brat usiłuje rozmawiać i „walczyć” z jest istnieniem, za co zostaje przez ojca skarcony.

Postępujące zdehumanizowanie rodziny pogłębia brak imion bohaterów, oni są tylko postaciami, bez właściwości, kolejnymi pionkami w tej wyrachowanej grze, której „reżyserem” nie-do-końca wydaje się być ojciec, lecz kto nim jest? Któż jest demiurgiem napędzającym ten psychopatologiczny świat?

W filmie jest mnóstwo ukłonów w stronę klasyki kina, np. scena tresury szczekania żony i dzieci przez ojca, jak żywo przypomina wyrafinowane faszystowskie „zabawy” ciałem młodych zakładników w „Salo. 120 dni Sodomy” Pasoliniego. Inna scena, która pozostawia mocne wrażenie to zaskakująca swym naturalizmem i drastycznością scena zabicia kota przy użyciu dużych nożyc, jak żywo przypominająca scenę odcięcia głowy kurczaka w „Ukryte” Hanneke’ego. Zresztą to obrazoburca Hanneke wydaje się być prawdziwym patronem tego filmu, a jego inne filmy jak „Biała wstążka” czy „Funny Games” wydają się być interesującym kontekstem, którego „Kieł” jest sprawnym rozwinięciem, a więc pewnej narracji o spychanym do sfery nieświadomości brutalności, czyhających w cieniu ludzkich umysłów patologicznych skłonności do czynienia Zła.

Niewątpliwie Lanthimos dokonał brutalnego ataku na podstawową komórkę jaką jest rodzina, wpisując w jej ramy schemat totalitarnych stosunków pomiędzy jednostkami, z dominującą autorytarną osobowością ojca.

Szalenie frapująca była też scena tańca obu dziewczynek, przerażająca parodia tańczącego Zorby, zmieniające się w opętańczy taniec, noszący znamiona egzorcyzmu, będący początku drogi ku transgresji. Symbolicznym aktem transgresji i wyzwolenie się spod patologicznej władzy jest scena z kłem, brutalna, naturalistyczna, z kluczem. Czy legenda o wypadnięciu kła, jako momencie przejście w dorosłość była prawdą, a może to był tylko kolejna indoktrynacyjna narracja rodziców?

Tego i innych rzeczy nie dowiemy się nigdy, pozostaną zamknięte, gdzieś w pięknym domu za miastem, w bagażniku mercedesa, na zawsze…

Brutalny film z kluczem, wielokontekstowy, ale też czerpiący z dorobku wielu reżyserów: Hanneke, Pasoliniego, von Triera, Bunuela (surrealistyczny „Dyskretny urok burżuazji”) czy nawet Nico Mastorakisa (twórcy pornograficznego horroru „Wyspa śmierci” z 1975 roku).

Nie dla wszystkich, ale pozostawia niesamowite wrażenie. Ich pięcioro, ale piekło to inni …

„King’s Speech” o przyjaźni i monarchii bez nadęcia i pompatyzmu

Po kilku ostatnich dniach spędzonych w mrocznym towarzystwie filmów Ingmara Bergmana, zostałem przez serdeczną przyjaciółkę porwany na najnowszy film Toma Hoopera, obsypany nagrodami i nominacjami „do tej najważniejszej”, pod beznadziejnie przetłumaczonym tytułem: „Jak zostać królem”.

Film stanowi jakby dopełnienie „Królowej” Stephena Frearsa, opowiada o monarchii brytyjskiej bez patosu, zadęcia, kamera wkracza w intymny świat monarchy, z ciepłem i życzliwością obserwuje „od środka” ten zamknięty świat w dobie przemian. U Frearsa był to powrót Labourzystów, pod wodzą Tony’ego Blaira, do władzy i śmierć Lady Di, u Hoopera jest to mezalians Edwarda VIII oraz narodziny nazizmu w Europie.

Z pozoru jest to film o drugim, wg precedencji, następcy tronu, który przez lata bezskutecznie próbuje zwalczyć swoją wadę czyli jąkanie. Jednakże film to przepiękny traktat o przyjaźni, o otwarciu się monarchów na lud, z którym już niedługo „ramię w ramię” będzie usiłował przetrwać okres „blitzu” czyli nazistowskich nalotów na Londyn i inne brytyjskie miasta. Co więcej, jest to też traktat o narodzinach polityki „plebiscytowej”, medialnej, gdzie nie tylko panowanie uzasadnione, w duchu weberowskim, jako panowanie tradycyjne czy legalne jest podstawą obywatelskiego posłuchu i szacunku. Dzisiaj rzeklibyśmy, że tak rodziła się postpolityka, w której merytoryka ustępowała pola spin doktorom i PiaRowi.

O tym jest ten film, o zrozumieniu, że kino, radio, a potem i telewizja (znów w duchu leninowskiego „Kino to najważniejsza ze sztuk”) stały się nowymi formami uprawomocnienia się władzy, w tym monarchy. Lionel Lougue, postać wspaniale wykreowana przez Australijczyka Geoffreya Rusha, postrzegany jest jako współczesny nam spin-doctor, hochsztapler, ale też skuteczny, nie tyle logopeda, co twórca radiowego wizerunku przyszłego króla, bez ogródek, bezpośrednio, nie zważając na, dzielące ich różnice społeczne, buduje niezwykłą więź przyjaźni ponad podziałami klasowymi. (Piękny cytat: – my physicians say it relaxes the throats. – they’re idiots. – they’ve been knighted. – makes it official, then.)

Film jest niezwykle piękny, wzruszający, ale nie ckliwy, ma niesamowicie ciepłą, optymistyczną atmosferę, w swym wyrazie bliski jest takim dziełom jak: „Zapach kobiety”, „Cinema Paradiso” czy „Stowarzyszenie umarłych poetów”.

Z innej jednak strony to wciąż jest to film o władzy, nie tyle o chęci, co nieznośnym obowiązku, jej posiadania. W tym filmie jest też piękna scena, gdy premier Baldwin, w obliczu rodzącego się i ekspandującego na Europę nazizmu, składa swoją rezygnację, (ten sam, który nieustępliwie sprzeciwiał się mezaliansowi Edwarda VIII, grożąc dymisją swojego rządu i polityczno-społecznym kryzysem), w momencie, gdy zrozumiał, że jego polityka „appeasementu” czyli ugłaskiwania Hitlera okazała się błędem. Ten moment to najpiękniejsza lekcja polityki, polityki rozumianej jako odpowiedzialność za swoje słowa i działania, polityki, która jest funkcją społeczną, która determinuje gotowość przyznania się do błędów i dobrowolnej rezygnacji. Wprawdzie Neville Chamberlain okazał się dalszym kontynuatorem „głaskania” Hitlera, pozbawionym w dużej mierze tej klasy co poprzednik, jednakże lekcja Baldwina jest ważna, szczególnie dzisiaj, kiedy to polityczna odpowiedzialność przesłonięta jest partyjnymi afiliacjami i dyscypliną poselską.

Niezwykle piękny, bardzo brytyjski film, dramat osoby, na którą spadły niespodziewane obowiązki, z którymi musiała się zmierzyć. Do tego ta wspaniała obsada: Colin Firth, Geoffrey Rush, Guy Pearce, Helena Bonham-Carter, Derek Jacobi! Polecam gorąco!