Archiwum

Posts Tagged ‘melotron’

Paatos – Silence of Another Kind

Utwory: Shame; Your Misery; Falling; Still Standing; Is That All?; Procession Of Fools; There Will Be No Miracles; Not A Sound; Silence Of Another Kind

Wykonawcy: Petronella Nettermalm – wokal, wiolonczela; Ricard Nettermalm – instrumenty perskusyjne; Peter Nylander – gitara; Stefan Dimle – gitara basowa; Johan Wallen – instrumenty klawiszowe

Wydawca: InsideOut Records

Rok wydania: 2006

Data napisania recenzji: 11.06.06

Subiektywna ocena (od 1 do 10): 7

Paatos wydając w 2002 roku swój debiutancki album „Timeloss” dawał wielką nadzieję na odświeżenie formuły progresywnego rocka w szwedzkim stylu jak to czynili wcześniej Landberk, Morte Macabre czy też Anglagard z podlanymi „karmazynowym” sosem partiami niesamowitego mellotronu. Jednak Szwedom od początku równie blisko, co do swych poprzedników było do trip-hopu a’la Portishead czy post- lub trip-rocka spod znaku późnego The Gathering, przez to zawiesili swoją twórczość pomiędzy dwoma wymagającymi grupami słuchaczy. Jeżeli „Timeloss” był w jakimś stopniu logicznym rozwinięciem tego, co panowie Fiske i Dimle robili na wcześniejszych swoich płytach, z jednym znaczącym wyjątkiem w postaci quasi-trip-hopowego „Quits”, to już kolejny album „Kallocain” był zbiorem pięknych, melancholijnych piosenek z post-rockowym zacięciem. Właśnie tylko piosenek wyprodukowanych przez Stevena Wilsona, co spowodowało, że płyta została przyjęta różnie od zachwytu po w pewnym stopniu rozczarowanie. Jeszcze większą konsternację wywołało najnowsze wydawnictwo Szwedów.

Wszak krytykanci i defetyści twierdzą, że „Silence Of Another Kind” to już nie ten sam zespół co wcześniej, aczkolwiek nie da się ukryć, że jest to w jakimś stopniu wypadkowa dwóch poprzednich płyt. Pomimo że w zapowiedziach nowego wydawnictwa pojawiały się porównania do twórczości The Gathering czy Opeth, nadal przeważają tutaj mellotronowo-gitarowe muzyczne pejzaże, wszakże pomieszane z ostrzejszymi fragmentami z pewnym podobieństwem do „Lonely Land” nieodżałowanego Landberk, co nie powinno dziwić ze względu na osobę basisty Stefana Dimle. Oczywiście zapytanie jednego z fanów po tych zapowiedziach: „Does that mean Petronella will growl?” można przyjąć jako swoisty żart.

Początek z mocnym i chwytliwym „Shame”, raczej nie zaskakuje, bo utwory otwierające poprzednie płyty jak „Sensor” czy „Gasoline” również bliskie były twórczości The Gathering, przy czym teraz nawet wokalnie jest już bardzo blisko manierze Anneke van Giersbergen. „Your Misery” to utwór, który spokojnie mógłby się znaleźć na „Kallocain”, bardzo klimatyczny z akustycznymi gitarami w podkładzie i lekko psychodelizującym tematem klawiszowym. Kolejny na płycie „Falling” to prawdziwa perła z niesamowitym, lekko onirycznym klimatem i delikatnym, eterycznym śpiewem, okraszona przecudnym refrenem. „Still Standing” rozpoczyna się niepokojącym dźwiękowym kolażem, potem następują zmiany nastroju od spokojnych fragmentów po ostrzejsze, ale oczywiście wszystko w ramach retro-progresywnej stylistyki. Na podobnym kontraście pomiędzy spokojnymi zwrotkami, a ostrzejszymi partiami gitary w refrenie oparty jest „Is That All?”, ale tutaj mamy również wieńczący całość bardzo ładny gitarowo-mellotronowy dialog. Półminutowy „Procession Of Fools” zdaje się być tylko, niewiele wnoszącym do całości, dźwiękowym przerywnikiem. „There Will Be No Miracles” zaskakuje swoją prostotą, przebojowością i niestety błahością, dotychczas tego w twórczości Paatos nie było, co nie oznacza, że utwór jest słaby. Album wieńczy piękny, powoli narastający „Not A Sound” z piękną partią skrzypiec i niesamowitym smyczkowo-mellotronowym finałem, całość przywołuje nieco twórczość Curved Air, za to w refrenie Petronella śpiewa manierą bliską Björk, co potwierdza jej fascynację twórczością Islandki. Potem jest jeszcze utwór tytułowy czyli nader interesujący eksperyment dźwiękowy, ale niestety pozostawia uczucie pewnego niedosytu. Oczywiście obok wokalistki cichym bohaterem płyty jest jej mąż czyli odpowiedzialny za instrumenty perkusyjne Ricard „Hux” Nettermalm.

Podsumowując muzycy Paatos w pewnym stopniu zaryzykowali przedkładając nad pierwotne przeszywające piękno, przebojowość i prostotę melodii. Powstała przez to piękna i różnorodna płyta, potwierdzająca klasę zespołu, ale pozbawiona pewnej dozy szaleństwa i głębi co debiut. Oczywiście można wyróżnić utwory jak „Falling”, „Is That All?” czy „Not A Sound”, jednak album spokojnie broni się jako całość. Część słuchaczy pewnie będzie narzekać na to, że płyta trwa tylko 42 minuty, ale myślę, że taka klasyczna „winylowa” długość jest w tym przypadku idealna, nie pozwala się znudzić, a jednocześnie zachęca do wciśnięcia przycisku „repeat”. Niemniej jednak współcześnie Paatos jest prawdziwym skarbem, który z poszanowaniem tradycji poszukuje swojego indywidualnego stylu, dlatego warto zagłębić się w ten fascynujący, subtelny świat dźwięków szczególnie wieczorem.  Dla mnie spokojnie jedna z najciekawszych płyt tego roku na progresywnej scenie.

Autor: Tomek „BlaKcThrone” Jałukowicz

Landberk – Lonely Land

Utwory: Waltz Of Dark Riddle; The Tree; Pray For Me Now; Song From Kallsedet; No More White Horses; You And I; Lonely Land

Wykonawcy: Patric Helje – wokal; Andreas Dahlbäck – instrumenty perskusyjne; Reine Fiske – gitara; Stefan Dimle – gitara basowa; Simon Nordberg – instrumenty klawiszowe

Wydawca: Laser’s Edge

Rok wydania: 1992

Data napisania recenzji: 08.08.06

Subiektywna ocena (od 1 do 10): 10

Landberk i jego płyty należą niewątpliwie do zapomnianych muzycznych pereł wydawanych w latach dziewięćdziesiątych. Muzycy świadomie czerpali z tradycji rocka progresywnego lat siedemdziesiątych, ale zachowali przy tym oryginalność i własny, niepodrabialny charakter. Zresztą sam zespół stanowił o sile szwedzkiej „retro-progresywnej” sceny lat dziewięćdziesiątych obok Anglagard czy Anekdoten.

Album „Lonely Land” został pierwotnie wydany w 1992 pod tytułem „Riktigt Äkta” z utworami śpiewanymi po szwedzku i bez, skądinąd świetnej, przeróbki „No More White Horses” z albumu „It´ll All Work Out In Boomland” zespołu T2. Landberk oprócz omawianej płyty wydał jeszcze dwa studyjne dziełka: „One Man Tells Another” z 1994 roku – bardziej eksperymentalne, „crimsonowo zdyscyplinowane” z  przeważającymi okołojazzowymi klimatami, bardziej oszczędny w melodiach niż debiut oraz przez wielu uznany, moim zdaniem jednak troszkę na wyrost,  za opus magnum „Indian Summer”; dzieło o barwie popielu i beżu, lekko slow core’owe, będące na pewno interesującą mieszanką art rocka i post-rocka, całe zanurzone w melotronowych pasażach i co ciekawe zupełnie różniące się od poprzednich wydawnictw Szwedów! Dyskografię uzupełnia też album koncertowy „Unaffected” będący, co ciekawe, koncertowym wykonaniem albumu „Lonely Land”, ale z wokalami po szwedzku, zupełnie jak na „Riktigt Äkta”, dodatkowo wykonano wtedy utwór „Afterwards” z repertuaru Van Der Graaf Generator oraz „Rememberence” z drugiego albumu studyjnego; na koniec płyty czeka na  nas „Undrar om ni ser” czyli na nowo nagrana, szwedzkojęzyczna wersja utworu „Lonely Land”. Poważnym mankamentem tej płyty jest nieszczególna, bliska bootlegowej, jakość dźwięku, co niestety nie pomaga w dobrym odbiorze muzyki i nie wyróżniające się niczym szczególnym wersje utworów znanych z płyt studyjnych.

Pierwsze co uderza słuchacza przy kontakcie z płytą „Lonely Land” to niewątpliwie niezwykły nastrój, pełen nostalgii, przywodzący na myśl złote czasy znane z płyt King Crimson (niesamowite melotronowe pasaże), T2 (przeróbka „No More White Horses” to potwierdza), Indian Summer, pierwszych płyt Eloy oraz szwedzkich prekursorów z Trettioåriga Kriget. Nie ma tu mowy o jakieś wtórności, gdyż jest to raczej pewna sentymentalna muzyczna podróż w czasie i na pewno skuteczna ucieczka przed muzycznym kiczem serwowanym przez zespoły tzw. fali neoprogresu z Pendragonem czy Areną na czele. Cały album sprawia wrażenie niesamowicie przemyślanego i świadczy o dojrzałości muzyków. Ta ostatnia przejawia się też w oszczędnych doborze środków, co widać szczególnie w otwierającym całość „Waltz Of Dark Riddle” gdy po otwierającej partii fletu wchodzi skromny melotronowy podkład i wokal, wrażenie niesamowitości dodatkowo potęguje raptem kilka dźwięków granych na fortepianie. W takim „The Tree” dzieje się tyle, że aż trudno to ogarnąć, od lekko kraut-rockowego intro, przez melotronowe pasaże, partię wokalną budzącą niezbyt nachalne skojarzenia z Peterem Hammillem z VDGG, dalej z niezwykle delikatnym śpiewem Patrica Helje w środku utworu, aż po ostrzejszy finał. „Pray For Me Now” to kolejny świetny, niemal hard-rockowy utwór z bardzo delikatną i melodyjną codą. „Song From Kallsedet” to jeden z najpiękniejszych utworów Landberk w ogóle, niezwykle delikatny instrumental, z interesującą partią gitary Reine Fiske. Swoją drogą w tym utworze ujawnia się jego wspaniała wyobraźnia muzyczna, gdzie przy pomocy kilku dźwięków potrafi wyczarować zapadającą w pamięć, niezwykłą melodię. „No More White Horses” to, jak wspomniałem, przeróbka utworu zespołu T2 i kto wie czy nawet nie przewyższająca oryginalne wykonanie. „You And I” to kolejna świetna kompozycja, napięcie rośnie tutaj z każdą sekundą, aż po niesamowity finał, gdzie w cudowny sposób uzupełniają się w budowaniu linii melodycznej flet, gitara i melotron, a na końcu pałeczkę przejmuje pianista w niezwykłej, pełnej uczucia partii. Tytułowy „Lonely Land” można śmiało uznać za takie małe arcydzieło, partie poszczególnych instrumentów są świetnie zaaranżowane, choć stosunkowo oszczędnie. Warto dodać, że niezwykle piękne, urzekające melodie pojawiają się tutaj czasem tylko na moment, by potem zniknąć i być zastąpione przez kolejne, co potęguje wrażenie bogactwa tej muzyki przy pełnym ascezy akompaniamencie. Upewnia to słuchacza, że w żadnym razie nie ma tutaj mowy o doborze przypadkowych dźwięków, że wszystko jest dokładnie przemyślane jak choćby krótkie solo na perkusji w okolicach 7 minuty, po którym wchodzi bas, który swoim pulsem prowadzi nas do finału, krótkiego, bo raptem trwającego niewiele ponad minutę, ale sprawiający niesamowite, wręcz porażające wrażenie.

Wspaniała płyta, świadectwo niezwykłego talentu, ale też dowód, że można, grając rock progresywny w solidnym oparciu o tradycję, stworzyć coś niezwykle świeżego i fascynującego, pomimo wrażenia podróży w przeszłość.

Autor: Tomek „BlaKcThrone” Jałukowicz

Morte Macabre – Symphonic Holocaust

Utwory: Apoteosi del Mistero; Threats of Stark Reality; Sequenza Ritmica e Tema; Lullaby; Quiet Drops; Opening Theme; The Photosession; Symphonic Holocaust;

Wykonawcy: Nicklas Berg (ANEKDOTEN) – Melotron, Fender Rhodes, Theremin, sampler, gitary, bas; Stefan Dimle (LANDBERK) – bass, Melotron, Moog; Reine Fiske (LANDBERK) – gitary, Melotron, violin, Fender Rhodes; Peter Nordins (ANEKDOTEN) – instrumenty perkusyjne, Melotron; gościnnie: Yessica Lindkvist – wokal; Janne Hansson – waves

Wydawca: Mellotronen

Rok wydania: 1998

Data napisania recenzji: 26.08.06

Subiektywna ocena (od 1 do 10): 10

Na początku było słowo i instrument … melotron, potem był debiut King Crimson, następnie masa naśladowców, gdzieś po drodze spora grupa włoskich zespołów spod znaku awangardowego art rocka na czele z Goblin, Celeste, Museo Rosenbach, Garybaldi, następnie nastała cisza, aż do początku lat 90-tych. Wtedy to pojawiło się kilka progresywnych płyt-perełek sygnowanych przez szwedzkie zespoły jak Anekdoten, Anglagard, Landberk. W końcu powstała płyta efemerycznej grupy Morte Macabre, która zdaje się być podsumowaniem tego, co wydarzyło się na szwedzkiej scenie progresywnej w latach 90-tych. Świadczy o tym nie tylko skład zespołu, który tworzą muzycy Landberk: Reine Fiske i Stefan Dimle oraz Anekdoten: Nicklas Berg i Peter Nordins, ale przede wszystkim niebanalna muzyka, która się na płycie „Symphonic Holocaust” znalazła.

U podstaw tego projektu legła fascynacja muzyków nie tylko klasycznymi już progresywnymi zespołami sprzed ćwierćwiecza, ale przede wszystkim starymi, głównie włoskimi horrorami, często klasy „B” w reżyserii przykładowo Lucio Fulciego czy Ruggero Deodato. W tych filmach często najciekawszym elementem była właśnie ścieżka dźwiękowa, tworzona nierzadko przez zawodowych kompozytorów jak Fabio Frizzi czy Riz Ortolani lub powierzana awangardowym zespołom pokroju Goblin.

Na płycie znalazło się 6 przeróbek filmowych tematów i dwie autorskie kompozycje, w tym jedna będąca introdukcją. Nie jest oczywiście sztuką nagrywać przeróbki znanych tematów nuta w nutę, ważne jest odciśnięcie swojego piętna na znanych kompozycjach tak jak to czyni słoweński Laibach czy pokazał Fantomas na płycie „Director’s Cut”, na której w brawurowy sposób przerobił, często wręcz nie do poznania, znane tematy filmowe na czele z „Kołysanką” z „Dziecka Rosemary”. Muzykom Morte Macabre również udała się ta sztuka znakomicie, bo nie często spotyka się na jednej płycie muzykę tak przesiąkniętą brzmieniami melotronów (często dwóch jednocześnie), pełną art rockowego rozmachu, ale też niezwykle mroczną, pełną napięcia, przywołującą duszną atmosferę horroru.

Jednak na „Symphonic Holocaust” poza „Kołysanką” Komedy przedstawiono utwory praktycznie nieznane szerszej publiczności, bo też nie jest łatwo legalnie zdobyć „dziełka” „ojca chrzestnego kina gore” Lucio Fulciego jak „City Of The Living Dead” i „The Beyond” czy zakazanego w 60 krajach świata „Cannibal Holocaust”.

Otwierający całość „Apoteosi Del Mistero” pochodzący z filmu „City of the Living Dead” doskonale wprowadza nas w atmosferę całości, melotronowe intro z niby-chórkami w tle, po niespełna minucie wchodzi cały zespół, utwór przeradza się w najprawdziwszą symfonię grozy, ze sporą domieszką lekko free-jazzowego zgiełku w finale. W tym utworze widać wyraźne piętno odciśnięte przez muzyków zespołu Anekdoten.

„Threats of Stark Reality” jest jednym z dwóch autorskich utworów muzyków Morte Macabre, swoistą introdukcją do kolejnej kompozycji „Sequenza Ritmica Etema” pochodzącej z filmu „The Beyond”. W porównaniu z oryginałem całość ma mocno spowolniony rytm, utwór przeradza się w melotronowy walec wgniatający słuchacza w fotel,  pełen hipnotycznej mocy i napięcia, ze świetnym jazzującym fragmentem w środku utworu.

„Lullaby” z kolei pełna jest aranżacyjnych smaczków, w tej wersji rozszerzonej do 8 minut, zaskakując słuchacza spokojem, melancholią bliską ostatnim dokonaniom zespołu Landberk. Przepełniona jest także swoistym schizofrenicznym pięknem, szczególnie słyszalnym w świetnej wokalizie Yessiki Lindkvist, pełnej dziecięcej naiwności i delikatności, ale wiadomo z filmu, co się za tym kryło. Jedna z najciekawszych wersji filmowego tematu Komedy w ogóle.

„Quiet Drops” to przeróbka kompozycji ze ścieżki dźwiękowej filmu Joe D’Amato czyli „Beyond The Darkness” aka „Buio Omega”. Goblin stworzyli ten utwór w oparciu o brzmienie dwóch fortepianów, a w środkowej części również syntezatora, po którego krótkiej partii mamy wyciszenie z melodią fortepianu znaną z pierwszej części. Wersja Morte Macabre to gitara akustyczna w podkładzie (troszkę przypomina „For Someone” z wydanego rok później albumu „From Within” Anekdoten) i charakterystyczna linia melodyczna grana przez gitarzystę Reine Fiske, tutaj na szczęście zamiast plastikowego brzmienia syntezatora wchodzi szlachetny melotron, a sama kompozycja nabiera niesamowitej mocy.

Kolejny utwór to „Opening Theme” Riza Ortolaniego, pochodzący ze skandalizującego horroru „Cannibal Holocaust”. Całość rozpoczyna się niczym folkowa ballada dźwiękami gitary akustycznej, przechodząc dzięki melotronom w piękny, oniryczny tren. Swoją wersję tego tematu przedstawił również zespół Necrophagia na epce zatytułowanej, jakże by inaczej, „Cannibal Holocaust”. Niestety, poza klawiszowym wstępem z charakterystycznym motywem, utwór to typowa dla tego zespołu death metalowa łupanka.

„The Photosession” z filmu „Golden Girls” to z kolei wersja przesiąknięta twórczością Landberk, przywołująca ich piękne, rozmarzone utwory jak Song From Kallsedet” czy „Valentinsong”, spokojna, pogrążona w melancholii, z partią leniwie sączącej się gitary, ale też pełna niezwykłego napięcia, które udziela się słuchaczowi.

Utwór tytułowy to opus magnum całości. W nim z kolei zdecydowanie przeważają brzmienia bliskie twórczości zespołu Anekdoten. Początkowy powtarzany jak mantra melotronowy motyw wprowadza nas do prawdziwego muzycznego misterium napędzanego nerwowym basem i zgiełkliwą gitarą, dodatkowo podlanego melotronowym sosem. Dla mnie to utwór to świetna symbioza awangardy, art rocka, progresu czy free-jazzu w idealnie dobranych proporcjach. Pełna mroku, napięcia atmosfera powoduje, że słuchacz wchłania tą muzykę niemal przez skórę. Brzmi to oczywiście również jak soundtrack do horroru, dziejącego się gdzieś w naszym umyśle. Podejrzewam, że Tomasz Beksiński widział by tutaj Belę Lugosiego albo Petera Cushinga kroczących w długich czarnych płaszczach w towarzystwie, a co tam,  Christophera Lee. Cóż nie każdy jest fanem horrorów wytwórni Hammer, a muzyce Morte Macabre raczej bliżej do jakiś awangardowych wersji gotyckich horrorów aniżeli do „klasyków”, niemniej jednak horror to horror, horror jak rzekłby pułkownik Kurtz.

Dla kolekcjonerów warto dodać, że winylowa, dwupłytowa edycja (wytłoczona na krwawoczerwonym winylu) zawiera dodatkowo utwór „Irrealta di Suoni aka Suoni Dissonanti” pochodzący z filmu „City Of The Living Dead”.

„Symphonic Holocaust” to znakomite podsumowanie szwedzkiego rocka progresywnego lat 90-tych, dowód niezwykłego talentu czwórki muzyków i przede wszystkim niezwykłej muzycznej wyobraźni i świetnego doboru repertuaru. Takiej muzyki się nie tylko słucha, ją się przeżywa. Można zaryzykować stwierdzenie, że jest to też najdoskonalsze dzieło z okolic Anekdoten, Landberk (w pewnym sensie również Paatos), niezwykle spójne, rzekłbym ponadczasowe. W książeczce widnieje jakby motto “The art of  creating something new by old influences” i zrealizowane zostało ono na tej płycie perfekcyjnie.

Autor: Tomek „BlaKcThrone” Jałukowicz