Strona główna > Muzyka, Recenzje > Julia Marcell – It Might Like You 2008

Julia Marcell – It Might Like You 2008

Utwory: Put Your Headphones On; Outer Space; The Story; Married to Life; Billy Elliot; Dancer; Side Effects of Growing Up; Words Won’t Save You; Carousel; Fear of Flying; Night of the Living Dead; Sixteen, Ten Years Later.

Wykonawcy: Julia Marcell – piosenki, śpiew, fortepian, skrzypce, aranżacje; Zespół koncertowy: Anna Prokopczuk – altówka; Adam Bruderek & Anna Caban – skrzypce; Patrycja Taradejna – wiolonczela; Thomas Merkel – kontrabas; Jakob Kiersch – perkusja; Boris Breuer – dźwięk i geheimbass.

Wydawca: Inappropriate Behaviour / Sellaband / Galapagos Music

Rok wydania: 2008

Data napisania recenzji: 16.03.2010

Subiektywna ocena (od 1 do 10): 6

Początek kariery artystki kryjącej się pod pseudonimem Julia Marcell, a prywatnie naszej rodaczki z Berlina, jest imponujący. W inteligentny sposób wykorzystała możliwości Internetu i społeczeństwa sieciowego poprzez portal http://www.sellaband.com/ , którego celem jest fundraising na rzecz artystów, przygotowujących się do wydania debiutanckiej płyty. W stosunkowo krótkim czasie uzbierała potrzebne 50.000 USD by sfinansować nagranie „It Might Like You” wespół z kwartetem smyczkowym.

Czy w czasach PJ Harley, Reginy Spektor, Lauren Hoffman jest jeszcze miejsce na niebanalne artystki z sercem na klawiaturze, usiłujące zawojować świat? Czy w Polsce obok Gaby Kulki czy Natalii and the Loners jest miejsce na kolejny klon PJ Harvey?

W momencie gdy w muzyce powiedziano już wszystko, gdy hybrydowość zjada własny ogon, a post-gatunkowość to źródło cierpień a nie inspiracji, Julia Marcell siada do klawiatury z kwartetem smyczkowym i śpiewa. Wokalnie niebezpiecznie blisko Reginy Spektor, tekstowo to już prawdziwy autostop przez galaktykę wprost w objęcia Eda Wooda, ale po kolei.

„Outer Space” zaczyna się mrocznym intro na fortepianie, nerwowe uderzenia w klawisze potęgują raczej nastrój grozy, delikatny głos Julii stara się równoważyć, snując opowieść niczym z Johna Graya, jak to mężczyźni są z Marsa itd. Stara śpiewka, niespokojne klawisze między zwrotkami przedzielane są ekspresyjnymi wstawkami kwartetu smyczkowego. Intryguje.

Czasem te tekst stają się mroczne jak w „The Story”, czasem nieco infantylne jak „Married to Life” a muzycznie lekko wodewilowe, „Billy Elliot” zdradza filmowe inklinacje filmem Stephena Daldry.

Taka jest ta płyta, pełna sprzeczności, mieszanek patosu i surowości, dziewczęcego zadziwienia światem a refleksją dojrzałej kobiety (ach ta Erica Jong i jej feministyczny manifest „Strach przed lataniem”w tle), między infantylnością a artyzmem.

Trudno jest się odnaleźć w tym świecie, gdzie obrazy innych artystek same stają przed oczyma. Zarzut wtórności pewnie jest i słuszny, ale post-gatunkowość ma swoje walory, możemy wymieszać sacrum z profanum i wszyscy będą szczęśliwi, byleby nie trzeba było tego oglądać, a posłuchać można, bez zgrzytów.

Dobra płyta, muzycznie intrygująca, choć czasem drażniąca nadużyciami smyczków, zawieszona między dzieciństwem a dorosłością. Może to brak dobrego producenta, a może przeżyć jak Tori Amos? Oczywiście nic złego Julii nie życzę, wręcz przeciwnie, trzymam kciuki by znalazła dobrego producenta, który uporządkuję jej twórczy chaos i stworzy z tego jeśli nie arcydzieło, to mocną odpowiedź na Gabę Kulkę czy ostatnią propozycję Renaty Przemyk. Przy czym to muzyka musi się bronić, bo wokalnie, ze słabym angielskim, pani Julia może sobie nie poradzić.

Autor recenzji:

Tomasz „BlaKcThrone” JAŁUKOWICZ

  1. Brak komentarzy.
  1. No trackbacks yet.

Dodaj komentarz