Strona główna > Felietony > Zbombardowani

Zbombardowani

Od kilku dni męczę się z dwiema sprawami, z pozoru łączy je tylko jedna, ale jakże istotna kwestia, mianowicie społeczna funkcja prawa własności: pozytywne prawo do swobodnego dysponowania nią oraz negatywna wolność od zakłócania wykonywania tego prawa oraz społeczna odpowiedzialność za nieruchomość. Obecny dyskurs medialny i quasi-medialny na poziomie internetowych komentarzy zdominowany został przez sfrustrowanych „korwino-podobnych” prawiczków o proweniencji maminsynka, więc wielka szkoda, że wiele okoliczności związanych z nominalnie ewikcją, a realnie brutalnym odbiciem pustostanu przy poznańskim Podgórzu 2/3 czy eksmisja „niewygodnej” lokatorki mieszkania w prestiżowej lokalizacji przy Placu Trzech Krzyży w Warszawie, znika w tym tumulcie.

Nie mam zamiaru rozsądzać stron ani wyznaczać granic pomiędzy prawem a obowiązkiem właściciela nieruchomości. Okoliczności skusiły mnie do pewnej internetowej polemiki, w której, chyba udało się pokazać kilka istotnych aspektów wieloznaczności pojęcia „świętego prawa własności” szczególnie zderzonego z „korwino-zamkniętym” umysłem pewnej znajomej, której imienia nie wspomnę.

Nie roszczę sobie prawa, by domagać się racjonalnej dyskusji nad wyżej przedstawionym problemem, biorąc jednak pod uwagę, że 1/3 Polaków mieszka w post-PRLowskich blokowiskach, do których pełne prawo własności (a nie tylko lokatorskie na mocy prawa spółdzielczego) nabrali dopiero w latach 90. i 00., nierzadko za ułamek rzeczywistej wartości nieruchomości. Zdumiewa buta szczególnie młodych internautów, urodzonych już w latach 80. i 90., starających się wypierać ze świadomości okoliczności „nabycia” praw do mieszkania przez rodziców i dziadków, a dziś skwapliwie dziedziczonych. Utożsamiają się oni co najwyżej z obecnymi możliwościami związanymi ze sprzedażą na „wolnym rynku” po „cenach rynkowych” i wynajmowania po „cenach rynkowych” nierzadko osiągających absurdalne wysokości, kompletnie nieadekwatnych do rzeczywistego stanu technicznego budynków (wielka płyta!). O dekrecie Bieruta nie wspominam, wiele na ten temat powiedziano, w kontekście reprywatyzacji, choć nieuniknionej, to w obecnej formie nieakceptowalnej, szczególnie jeśli wiąże się z istotnymi problemami i szkodami społecznymi.

Pluralistyczny dyskurs rodzi opinie różne. z jednej strony bezdennie głupie, skazujące autora takiego gniotu na ignorancję.

Z drugiej strony pojawiają się też głosy ważne, stawiające sprawę dobrosąsiedzkich stosunków, prawa do mieszkania oraz odpowiedzialności za nieruchomość ponad instrumentalnie traktowane prawo własności (w tym przypadku [Podgórze 2/3] współwłasności od lat skonfliktowanych dziewięciu [sic!] osób) w duchu lex a nie ius (społecznej funkcji prawa, innymi słowy „ducha prawa”). Tekst jest godny polecenia, ze względu na istotny kontekst, którego dotyka, a który umyka w mejnstrimowym przekazie medialnym.

A głos który skłonił mnie do polemiki z ów „korwinistką” był równie niedojrzały i ślizgający się po problematyce, jak ten z MMPoznań.Trudno orzec czy wynika to z ewidentnych dysfunkcji percepcyjnych, braku wiedzy, braku wrażliwości społecznej czy z rozmyślnego sprzedawania szkodliwego dyskursu.

Popełniłem wówczas kilka wolnych przemyśleń:
Im bardziej dzika jest polityka przestrzenna w mieście, bardziej darwinowski kapitalizm, im deweloperzy i pośrednicy nieruchomości ostrzej grają na rynku, nierzadko na granicy prawa, tym głośniej wycierają sobie usta „świętym prawem własności”. Ale czymże ono jest? Kto się domaga jego egzekwowania? Czy rzeczywiście są to potomkowie właścicieli chcących zaspokoić własne potrzeby mieszkaniowe, czy po prostu spekulanci, skupujący za bezcen nieruchomości? Czy w imię tego prawa „Żelazka” już nie ma, za chwilę zniknie „Sołtysówka”, czy w Warszawie zniknęła praska parowozownia, stuletnia hala przy Koszykach czy koszary pułku huzarów? I na koniec dlaczego z moich podatków policja ochrania prywatną własność spekulanta? Czy Pana od „świętego prawa własności” nie stać na wynajęcie prywatnej ochrony jego „świętego prawa własności”?

W odpowiedzi było coś o prawie do ochrony mienia ponad wszystko i bezwzględnym prawie właściciela do wzywania policji.
W Twoim świecie zero-jedynkowym to byłoby proste. A właściciel mojego mieszkania wynajął ochronę i chroni naszą wspólną własność:)

W odpowiedzi pojawiło się skłotowanie samochodu, więc:
zapomniałaś o jakimś aucie pozostawionym przed 5 laty? Może faktycznie warto go umyć, jeśli wrak nie został już usunięty a Ty obciążona kosztami;)

Utopijna strategia win-win
„A wracając do Poznania, jeżeli właściciel nie ma zamiaru inwestować przez najbliższe lata w ów kamienicę, siada do stołu z anarchistami, ustala „sprawiedliwy” czynsz za korzystanie z nieruchomości, podpisuje umowę, np. na roczne, dwuletnie użytkowanie i tyle. Anarchiści mają swój „dom kultury” a właściciel ma darmową ochronę mienia i do tego symboliczne opłaty za użytkowanie. Tyle że ta odrobina dobrej woli by podyskutować to czasem zbyt wiele, wezwanie policji i grupy realizacyjnej jest łatwiejsze, bo prawo do mieszkania wcale nie jest podstawowym prawem obywatela,a nieruchomość będzie szybciej niszczeć, w końcu przyjdzie PINB i nakaże rozebrać budynek. Ku uciesze wykonującego „święte prawo własności” właściciela. Amen”

Wpis dotyczył wynajmowania przestrzeni po preferencyjnych stawkach, bądź za darmo harcerzom:
„Nie oceniam zachowania anarchistów, oceniam reakcję post factum. Przykłady, które podałaś, właścicielami tychże nieruchomości i budowli były podmioty, mające pewną misję społeczną miasto czy, być może, spółdzielnia mieszkaniowa (Rataje). Prywatny właściciel nie będzie realizował żadnej misji, bo po co, w jego interesie jest dewastacja nieruchomości, na której remont nie ma środków, a potem sprzedaż opróżnionej działki bez kłopotów w postaci lokatorów czy rozpadającego się budynku. Poza tym idea squattingu zawiera sobie silną dozę nielegalności i tymczasowości, to jest ryzyko tej gry.”

Użycie określeń artykulacja interesów i ewikcja chyba było zbyt hipsterskie:
„Raczej próbuje zrozumieć mechanizm artykulacji interesów obydwu stron i od anarchistów nie oczekuję, że będą potulnie prosić o użyczenie nieruchomości. Mają wzbudzać ferment, pokazywać problemy społeczne i to robią, a z czasem ewikcja bywa nieunikniona. Właściciel ma nie tylko prawo do nieruchomości, ale też ‚obowiązek dbania o jej stan techniczny, etc. Natomiast używanie siły do „odbijania” zajętej przez nieuzbrojonych anarchistów nieruchomości jest nadużyciem władzy, jeśli na wyraźne życzenie właściciela (który o „dzikich lokatorach” wiedział od kilku miesięcy i miał czas by powziąć środki prawne prowadzące do eksmisji) tym gorzej dla policji. A rozwiązanie siłowe w miejsce negocjacji, w których każda ze stron ma szansę zrealizować swój interes, będzie zawsze budziło mój głęboki sprzeciw.”

Z jednej strony można ze skłotami walczyć, czasem formalizować i akceptować jak w Berlinie albo pozwalać na preferencyjny autowykup jak Christianii w ramach dalej funkcjonującego społecznego eksperymentu.

W obliczu kryzysu ekonomicznego, spekulacji na rynku nieruchomości prawo do mieszkania, szczególnie w kontekście nadciągającej katastrofy demograficznej, wydaje się być przyczynkiem do ważnej dyskusji na temat społecznej funkcji tego prawa w rzeczywistym kontekście społecznym. Stosując subsydiarnie formułę Radbrucha, rażąca niesprawiedliwość, którą niewątpliwie są przymusowe eksmisje, brutalne wypieranie wieloletnich (regularnie płacących czynsze!) lokatorów, należy poważnie rozgraniczyć prawa lokatorów i prawa właścicieli do swobodnego dysponowania własnością. Jest to duże wyzwanie, od którego zależy bardzo dużo, a nie tylko istnienie czy też nie jednego skłotu „Warsztat’ na poznańskim Podgórzu 2/3. Mamy czas na dyskusję, gdy on minie, wówczas traktowane z przymrużeniem oka doniesienia z Hiszpanii mogą stać się brutalną rzeczywistością.

Słuchałem: R.U.T.A – „GORE” oraz „Na Vschod”

Kategorie:Felietony
  1. Brak komentarzy.
  1. No trackbacks yet.

Dodaj komentarz